173 Obserwatorzy
3 Obserwuję
naya

naya

Morska intryga

„Listy lorda Bathursta” jest kolejną powieścią utrzymaną w klimatach morskich przygód, która wyszła spod pióra polskiego pisarza i tłumacza Marcina Mortki.

Czym by było pojęcie wolności bez żeglarskiego fachu, bez wiatru we włosach, szumu fal, skrzypienia lin, widoku bezkresnego morza… tego wszystkiego co daje tak silne poczucie niezależności? A co jeśli dodać do tego wszechsłyszące ściany okrętu, donosy załogi, odgórne rozkazy oraz ciągły nadzór. Czy wciąż można nazwać to wolnością?

Peter Doggs to niebywale uparta, złośliwa i przebiegła jednostka. Zostaje skazany na śmierć za zdradę, a następnie za sprawą wpływowego lorda Bathursta  zyskuje rzadkie miano niedoszłego nieboszczyka. Szantażem wcielony do załogi fregaty „Stjernen” na stanowisku kapitana i zmuszony do wykonania tajnej misji, rzekomo bardzo istotnej dla Wielkiej Brytanii. Co więcej lord nie zdradza celu zadania, a jedynie wymaga realizowania planu, który będzie przekazywany kapitanowi w formie listów. Na domiar złego załogę okrętu stanowią zaufani ludzie Bathursta, czy też jak się później okazuje, zastraszeni lub zaślepieni jego naiwnymi obietnicami. Na pokładzie panuje pełen szyderstw i złośliwości nastój. Rozpoczyna się kombinowanie, spiskowanie i knucie przeciwko sobie i zleceniodawcy.

Warta uwagi jest struktura książki na jaką zdecydował się Marcin Mortka. Mianowicie każdy rozdział rozpoczyna się właśnie jednym z listów Bathursta z poleceniami na najbliższą przyszłość. Następnie mamy okazję obserwować mniej lub bardziej zgodne z tymi wytycznymi poczynania kapitana Dogssa. W pewnym momencie lektury do każdego rozdziału zostaje również dołączona wypełniona po brzegi drwinami odpowiedź dowódcy okrętu.

„Listy lorda Bathursta” to naprawdę klimatyczna i wciągająca powieść, pełna bogatych opisów batalistycznych scen, humoru i szybkiego tempa akcji. Autor znakomicie kreuje postacie, które  potrafią wywołać w czytelniku burze emocji. Ot na przykład taki Stirling - nikczemny egoistyczny sługus lorda Bathursta, plugawiący świat własną osobą, zdecydowanie budzi ogromną odrazę na same jego wspomnienie. Czymś co również niewątpliwie wpływa na atmosferę tej książki jest jakże często używana żeglarska terminologia. Godna pochwały jest pomysłowość z jaką pan Mortka rozbudował intrygę na tak niewielkiej powierzchni jaką stanowi fregata.

Choć na pierwszy rzut oka książka przywodzi na myśl wcześniejsze dzieło polskiego twórcy, dylogię „Karaibską krucjatę” to jest to zgoła odmienna pozycja. Być może częściowo jest to zasługa różnych charakterów kapitana Dogssa i O’Connora, ale z pewnością i nieco poważniejszego tematu który został tym razem poruszony. Polecam ;)